Nowa vlogowa seria: Liczby zmiennoprzecinkowe są NIEDOKŁADNE
postanowiłem zacząć nagrywać nową serię odcinków, bardziej vlogową, bardziej na luzie. Dalej jednak chcę opowiadać przede wszystkim o programowaniu i jak to wygląda u mnie 🙂
Pojawił się pierwszy odcinek. Temat bardzo ciekawy. Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego 0.1 + 0.2 = 0.300000000004 to właśnie to wyjaśniam w dzisiejszym odcinku….czyli dlaczego Liczby zmiennoprzecinkowe są NIEDOKŁADNE?
Projekt „Notatki” – Przetwarzamy dane na backendzie (mongoose)
Kolejny odcinek z serii projekt praktyczny “Notatnik”. Jest to projekt praktyczny oparty na Node + React + MongoDB.
W dzisiejszym odcinku pora obsłużyć przetwarzanie danych na backendzie. Dane przechowywane są w MongoDB, więc do połączenia z bazą danych używam mongoose.js
Opis projektu: Dosyć kompleksowo buduję małą aplikację. Tworzę zarówno backend, który łączy się z bazą danych MongoDB. Następnie przez API komunikuje się z frontem zbudowanym na React.js.
Całość pokazuje jak może wyglądać taki projekt, układ plików, konfiguracja, czy jak w ogóle zabrać się do tworzenia full stackowej aplikacji.
Starałem się pokazywać dobre nawyki i sposoby na organizacje kodu 🙂
Poprzednie odcinki:
odc. 1
odc. 2
odc. 3
ConFrontJS 2019 (darmowe bilety)
Wpis nie przypadkowo wpadł do kategorii „Rozwój”. Już niedługo w Warszawie odbędzie się konferencja na temat… uwaga, niech was nie zmyli nazwa: front-endu, głównie JavaScriptu 🙂
Konferencja organizowana jest przez ekipę WarsawJS i patrząc na speakerów zapowiada się całkiem ciekawie.
Co, kiedy i o czym
Event odbędzie się 7 grudnia w Warszawie.
Pełną agende i więcej informacji możecie znaleźć na oficjalnej stronie: https://2019.confrontjs.com/
Konkurs – darmowe bilety
Jako jeden z patronatów medialnych dostałem dla was 2 bilety!
Zasady są bardzo proste. Wystarczy napisać (na stronie, czyli tutaj, pod wpisem) komentarz. Wszyscy jesteśmy profesjonalistami, więc komentarz musi być poważny.
Napiszcie najlepszy żart / wstawcie mema o programowaniu lub o tym co w JavaScripcie doprowadziło do prawdziwego mind-blowa (to prawie jak żart:))…
Tylko tyle! W sobotę 2 komentarze dostaną darmową wejściówke na event.
Olej pracę! Nie odkładaj życia na później
-A: Nie mam czasu na wyjścia, kariera sama się nie zrobi, kursy się nie przerobią, skrypty się nie napiszą. Odpocznę, jak dojdę tam gdzie będę chciał.
-B: Czyli gdzie?
-A: Nooo, jak już się ustawię i w ogóle.
-B: A gdzie ty chcesz się ustawiać?
-A: No jak się nauczę jeszcze tego nowego frameworka i oddam 2 zlecenia, które robię po godzinach.
-B: To samo mówiłeś pół roku temu …i rok temu …i 2 lata temu.
-A: No tak, ale teraz już mówię na serio…
Programista a pracoholizm
Programiści są chyba idealnym materiałem na pracoholików. Zazwyczaj lubią to co robią (często wręcz się tym jarają!), są dobrze opłacani, nowe rzeczy do nauki nigdy się nie kończą.
Szczególnie teraz, gdy programowanie jest w modzie i każdy chce być najlepszym programistą.
5 dni bez wychodzenia z mieszkania, pisząc kod po 16 godzin codziennie? Tak, też to przerobiłem. Ciężko nie wziąć dodatkowego zlecenia skoro kasa sama chce wpaść do kieszeni. Nawet jeśli kompletnie tej kasy nie potrzebuję. Zaraz, co ja mówię… kasy przecież zawsze jest za mało.
-A: Przecież to nie jest pracoholizm, jeśli to lubię… yyy racja?
-B: Serio? Jesteś pewny?
-A: …..
Kiedy powiesz sobie stop?
Czy masz taką linię, po której przekroczeniu powiesz sobie „no dobra, to teraz trochę przystopuję z pracą”?
Prawdopodobnie nie, bo ciężko jest taką linię wyznaczyć. W programowaniu zawsze jest coś do nauki, zawsze można wziąć jakiś projekt na boku, zawsze możesz być lepszym programistą. W końcu o to chodzi, racja? Żeby w końcu dojść do sukcesu, o którym tak wszyscy mówią…
Sukces jest na topie
Setki książek motywacyjnych, mówców, którzy starają się wmówić, że wartość człowieka zależy od tego co wypracował, od tego ile zarabia, od tego, jaką ma pozycje. Być może nawet nie bezpośrednio, ale jeśli ktoś ci wmawia, że musisz pracować 24/dobę, żeby dobrze zarabiać, że musisz wspinać się po szczeblach kariery, że priorytet to kasa, to co można z tego wyciągnąć?
Szacuje się, że 7,5 miliona Polaków nadaje się do psychologa (w dużej mierze osoby młode), a wg WHO do 2030 roku depresja będzie najczęstszą chorobą na świecie.
To wszystko w czasach, gdy żyje się dobrze jak nigdy wcześniej. I jednocześnie w czasach gdy słowa „sukces” i „kariera zawodowa” są popularne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Praca centrum życia
Jaki jest cel pracy? Bardzo często ten sens jest dużo głębszy. Jednak sporo osób pracuje głównie po to, aby mieć na życie, a później paradoksalnie nie mają czasu na życie, bo wciąż pracują.
Złoty środek
Nie ma też co przeginać, mówić, że praca jest zła. Sam bez pracy przez dłuższy czas chyba zacząłbym świrować.
Chcę tylko zaznaczyć, że jak wszędzie potrzebny jest umiar, złoty środek. Że odpoczynek i nic nierobienie nie jest marnowaniem czasu. Wręcz przeciwnie, czasami może być najlepszą inwestycją.
Nie odkładaj życia na późńiej
Może, zamiast pracować po 16 godzin dziennie, żeby kiedyś mieć więcej czasu, warto nie pracować aż tyle i mieć ten czas już teraz?
Kilka cech dobrego CV programisty
„A few more candidates to review„
…mniej więcej taką wiadomość widzę co kilka dni od dłuższego czasu. Nie każda firma ma swój dział HRu, ale CV lecą prosto do programistów. Tak więc, tych PDFów przejrzałem ostatnio całkiem sporo.
CV dla programisty
Ahh, no tak, nie wspomniałem: wpis jest o tym jak pisać CV dla programisty. Czyli takie, który ma zadziałać na programistów, którzy je oglądają. Koniec końców, CV zawsze trafi do jakiegoś programisty, aby je ocenić. Podejrzewam, że takie same będzie dla każdej innej osoby.
Nie lej wody
Czy tekstu typu „szybko się uczę, szukam nowych wyzwań, działam w zespole” jeszcze na kogoś działają? Każdy raczej pomyśli „robota czeka, nie mam czasu na czytanie opowiadań i życiorysów…„. Bo to po prostu dodatkowa rzecz, która odciąga od pracy.
Wcześniej nie pomyślałbym, żeby robić o tym wpis, no ale, o ile pierwsze CV oglądało się fajnie, z zaciekawieniem to po kilkudziesięciu jedyne co przychodziło mi do głowy to „gościu, weź nie lej wody, daj mi konkrety…„.
Serio, sekcja „O mnie”, która zajmuje 1/3 strony to duże przegięcie. W kolejce jest kilkadziesiąt CV, 2-3 zdania wystarczą. Wygadasz się na rozmowie.
Dodatkowo „kurs spawania” może jest wartościowy i ciężki do zdobycia, ale gdy praca dotyczy IT to nie widzę większego sensu się tym chwalić. Również, osobiście nie do końca rozumiem sekcji „Zainteresowania” – jest prawie zawsz a chyba nigdy nie zwraca się na nią uwagi. Więc jeśli już piszesz to myślę, że standardowe zainteresowania typu „muzyka, kino” można śmiało pominąć.
Niech będzie ładne
To teraz powiedział co wiedział… No właśnie, że tak. Każdy lubi ładne. Programista też. Nawet jeśli interesują nas twarde dane, fakty to jednak fajnie jest czytać te dane na schludnym PDFie. Ale TYLKO schludnym, bo umiejętności wyglądające jak chmura tagów (z życia wzięcie) to też zły pomysł! W dalszym ciągu najważniejsza jest czytelność.
Dodatkowo jest to zawsze jakiś sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę na starcie (duża część CV, jakie widzę to wyeksportowany, niesformatowany Word).
Selfie z telefonu jako zdjęcie w CV? Widziałem takie całkiem niedawno, zapomnij. Ale jakieś zdjęcie zostaw:)
Daj mi konkrety
Sporo osób pisze CV, w którym zapisane jest dużo tekstu, ale tak naprawdę, z którego bardzo mało wynika. Kilka przykładów:
„Firma ABC: Programowanie aplikacji frontendowych i backendowych”
„Firma CDE: Programista front-end”
„Firma EFD: Przygotowywanie stron internetowych”
To są właśnie takie zdania, które pojawiają się często w CV, ale nic konkretnego nie mówią. Wolałbym zdecydowanie bardziej zobaczyć coś takiego (konkretnie i zwięźle):
„Firma ABC: Projektowanie aplikacji w PHP7 we framerowku Laravel. Konfigurowanie servera (linux)”
„Firma CDE: „Pisanie aplikacji w Angular4 oraz Vue.js. Pisanie testów jednostkowych”
„Firma EDF: „Pisanie stron na Bootstarpie 4. Cięcie plików .PSD i kodowanie mailingów”
Umiejętności
Dla przykładu wyobraź sobie (prawdziwe) CV, gdzie ów fachowiec ma 2 lata doświadczenia a w umiejętnościach wypisane: „php, mysql, javascript, jquery, c#, c++, java, android, git, wordpress, photoshop, excel” – biere od razu!
Jeśli ktoś jeszcze nie zadaje sobie sprawy, w jakim stopniu zna daną technologię – pewnie zna ją ledwo ledwo. Ponadto, wiele rzeczy często jest nieistotnych (np. znajomość Windowsa, Office, domowej sieci LAN), gdy staram się na programistę Front-end.
Zamiast tego, przejdź do konkretów, np.:
– dobra znajomość PHP7
– dobra znajomość frameworków: Laravel, CakePHP
– podstawowa znajomość GIT (praca z Bitbucket)
– umiejętność pisania testów jednostkowych
Na pewno można to jakoś poukładać/posegregować. Warto też podać projekty, jakie robiłeś i co TY w nich robiłeś. Nawet jeśli nie są komercyjne, nawet jeśli to projekty, które robiłeś w ramach nauki. Nie ważne dla kogo, ważne co.
Czy język ma znaczenie?
Większość CV jest pisane w naszym ojczystym języku. Dla mnie nie ma to większego znaczenia, ale jeśli napisane jest po angielsku przekazujesz od razu, że: prawdopodobnie znasz angielski i tą jego branżową część. Chociaż pod koniec i tak należy napisać, w jakim stopniu ten język się zna.
Można wziąć po uwagę, czy firma jest polska, czy międzynarodowa i w jakim języku było samo ogłoszenie.
Nie mniej, może się zdarzyć, że CV będzie wysłane do kogoś kto polskiego nie zna, więc wersja angielska nie zaszkodzi.
3 książki o kreatywności
Czas na kolejny wpis o książkach! Ostatnio opisywałem 3 książki nt projektowania stron. Dziś trochę bardziej uniwersalnie, czyli o kreatywności.
Twórcza kradzież – Austin Kleon
10 przykazań kreatywności (tak brzmi dalszy tytuł). Napisana typowo dla twórców i osób, które pracują kreatywnie. Dlaczego akurat dla nich? Dlatego, że autor nie podpowiada jak wymyślić pomysł na biznes. Są tam porady typowe dla grafików, projektantów stron, muzyków, reżyserów, pisarzy.
Austin Kleon jest pisarzem i artystą, nic więc dziwnego, że pisze do takich samych osób.
Aby zrozumieć o czym mówię wystarczy przeczytać pierwszy lepszy cytat:
Zacznij naśladować
Nikt nie rodzi się z własnym stylem. Nie wychodzimy z łona matki z wiedzą o tym, kim jesteśmy. Początkowo uczymy się, udając naszych idoli. Uczymy się poprzez imitację.
Chodzi tu o ćwiczenie, nie o plagiatowanie – plagiat to próba przedstawienia cudzej pracy jako własnej. Imitowanie polega natomiast na odtwarzaniu czegoś od ogółu do szczegółu.
Pierwszą rzeczą jaka rzuca się w oczy jest to, że Ausin nie opisuje metod wejścia na „wyższy stan kreatywności”, ale praktyczne porady co robić, aby wykonać konkretny projekt. Wszystkie sposoby/triki są umieszczone w kontekście tworzenia jakiegoś dzieła (a nie kreatywności dla niej samej).
Jeżeli nie chcesz się zagłębiać w techniczne metody, nie interesuje cię specjalnie temat samej kreatywności, ale chcesz poznać szybkie i proste sposoby na to, by ruszyć swój projekt dalej – to znaczy, że ta książka jest dla ciebie.
Czy ma minusy? Może taki, że jest stosunkowo mała i krótka. Książka na jeden wieczór… chociaż dla niektórych może to być plus:) Niemniej warto przeczytać nawet jeśli nic nie tworzysz, a jedynie chcesz poznać kilka „trików” na kreatywność.
Kreatywne myślenie dla bystrzaków – David Cox
Pozycja mimo, że również o kreatywności to jednak całkowicie inna od poprzedniej. Pewnie dlatego, że autor jest z innej planety. David Cox nie jest artystą, ale kreatywnym konsultantem biznesowym, sprzedawcą, praktykiem NLP. Można więc się domyślić, że do tematu kreatywności podchodzi całkowicie inaczej.
Już na początku, zapoznasz się z definicją i dokładnym omówieniem kreatywności, tego skąd się bierze i w jakim wieku się pojawia – mega ciekawe. Serio:)
Spory kawał konkretnej wiedzy. Nie sposób jej dokładnie opisać bo sam spis treści zajmuje kilka stron. Jednak to co mi się w niej nie podoba to fakt, że połowy prawdopodobnie nigdy nie zastosuję. Dlaczego?
Bo ja szukam prostych wskazówek, które mogę od razu zastosować, a ona zawiera wiele skomplikowanych metod (o jeszcze bardziej skomplikowanych akronimach), na których naukę musiałbym poświęcić całe dnie a może i tygodnie… mając do dyspozycji zespół osób, z którymi mógłbym ćwiczyć.
Na stanowiskach menadżerskich, kreatywnych pewnie przydatne, jednak w życiu codziennym – raczej nie mają zastosowania. Książka zdecydowanie dużo bardziej naukowa niż „Twórcza Kradzież”.
Co nie zmienia faktu, że w dalszym ciągu, poza wymyślnymi technikami jest w niej naprawdę dużo prostej i przydatnej nawet w życiu codziennym wiedzy.
Kreatywność na zawołanie – Todd Henry
Recenzje znowu zacznę od autora. Todd Henry jest to motywator, mówca, coach, spec od kreatywności… i już można się domyślić, że ta książka będzie pewnie całkowicie inna od poprzednich.
Jest.
Książkę dedykuje osobom z branży kreatywnej. Jednak jej definicję opisuje bardzo obszernie, czyli do takiej branży zalicza każdego, kto nie wykonuje pracy typu „przynieś, podaj, pozamiataj”. W pewnym sensie każdy, kto wysila w pracy szare komórki, powinien robić to kreatywnie (często nawiązuje do stanowisk menadżerskich).
Todd opisuje sposoby, na to jakie zmiany warto wprowadzić w swoje życie, aby zadbać o swoją kreatywność. To nie są szybkie porady typu „zrób XYZ a następnego dnia wpadniesz na wygląd nowego layoutu”.. nie. Raczje nawyki, które mają chronić cię przez zawodowym czy kreatywnym wypaleniem i uwaga: brakiem efektywności.
Jak na książkę o kreatwyności jest tam zadziwiająco dużo treści o efektywności pracy, pokonywaniu strachu, współpracy, sposobie myślenia itp.
„Kreatywność na zawołanie” skupia się więc przede wszystkim na nawykach, które odbiją się pozytywnie na wielu aspektach życia. Ale co ważne: prawdopodobnie ich wdrożenie będzie wymagało zmiany przyzwyczajeń i sposobu myślenia. Myślę, że ta książka równie dobrze mogłaby mieć tytuł w stylu „jak lepiej pracować i się nie wypalić”.
Czy do programowania trzeba mieć talent?
Zobaczyłem dziś wypowiedź: „Programista jest jak muzyk. Trzeba się nim urodzić„…
Programowanie jest w modzie
Od jakiegoś czasu programowanie robi się „modne”. Wizja kilku tysięcy nawet dla początkujących wydaje się być zachęcająca i przyciąga. Dlatego coraz więcej osób chce nawet na siłe zainteresować się programowaniem.
Jednkak w parze idzie pytanie, czy w takim razie każdy może być programistą?
Zawód na całą dobę.
Będąc operatorem koparki pracujesz te 8 godzin, po czym kończysz pracę i idziesz do domu. Raczej nie masz w domu drugiej koparki, do której mógłbyś wsiąść, jeździć po podwórku i kopać doły, aby być lepszym operatorem koparki. Nie rysujesz sobie mapki i nie zastanawiasz się „jakby wykopać ten dół jeszcze lepiej… może wejdę na forum i poszukam czy są lepsze łyżki do kopania…” (chociaż pewnie są i takie przypadki).
Natomiast w zawodzie programisty to chyba norma, że w wolnym czasie, w domu przeglądasz nowe technologie, uczysz się ich, testujesz. Tak, aby w pracy już wiedzieć co wykorzystać.
Szczególnie na początku, gdy lista rzeczy do nauki jest znacznie dłuższa niż ilość godzin w pracy. To jest często praca całodobowa. Ile razy pod prysznicem, czy leżąc w łóżku myślałem, jak napisać jakąś funkcjonalność…
Dodatkowo zawód programisty jest o tyle specyficzny, że uczyć się trzeba całe życie. Tu nie ma zawsze aktualnej wiedzy, tu codziennie powstają nowe technologie a stare przestają być aktualne. Dlatego pojawia się następujące pytanie..
Czy programowanie trzeba lubić?
Czy myślisz, że Phelps byłby w stanie trenować całymi latami praktycznie codziennie, gdyby nie lubił pływać? Wątpię.
Czy są osoby, które nie lubią pływać, ale umieją pływać? Z pewnością.
Jak jest więc różnica pomiędzy powyższymi osobami? Obie umią pływać, ale jedna to lubi a druga nie. Już pewnie wiesz do czego zmierzam. Można coś robić nie lubiąc tego, ale raczej nie będziesz w tym, aż tak dobry jak ktoś, kto tę czynność lubi.
Wynika to z prostego faktu: ta pierwsza osoba poświęci więcej czasu na naukę i doskonalenie niż ta druga. Ale może też być odwrotnie, jeśli ta druga osoba nie będzie poświęcała na to czasu – przecież same „lubienie” nie wystarczy.
Pytanie powinno brzmieć, ile musisz umieć żeby pracowć jako programista. Jeśli mimo niechęci do programowania jesteś w stanie osiągnąć taki pułap, to jak najbardziej możesz być programistą nawet jeśli tego nie lubisz. Ale jest jeden haczyk…
Wypalenie zawodowe
Żeby nie było. To nie jest tak, że ja cały czas uwielbiam kodować. Mam momenty, że nie mogę już patrzeć na monitor, zdażyło mi się też „wyślizgnąć” telefon czy myszkę o ściane…
Jednak w trakcie przerwy szybko się regeneruję i zwyczajnie zaczyna mi brakować kodowania…. dlatego po odpoczynku nie mogę się wręcz doczekać, żeby znowu programować!
Dla porównania nie lubię księgowości i zdecywanie nie mam do niej „talentu”. Pracowałbym w księgowości gdybym musiał, ale tego nie lubię i nawet gdyby miał roczne wakacje, to na samą myśl o powrocie do takiej pracy wydałbym ziew zniechęcenia „ehhh…”. Teoretycznie mógłbym pracować w każdej branży, ale nie w każdej chcę.
Nie wiesz co robić? Sprawdź się
Nie czujesz mięty do programowania? To jeszcze nic nie znaczy. Być może jeszcze nie wiesz, że lubisz programować. Ja, np. nie wiedziałem, że lubię jeździć na snowboardzie, dopóki nie zacząłem na nim jeździć. Dlatego wypowiedzi typu „nie jesteś programistą z pasji? eee to nic z ciebie nie będzie…” uważam za bezsensowne.
Chcesz wiedzieć czy możesz być programistą? Sprawdź i tyle.
Czego się nauczyłem na studiach informatycznych
Jak w praktyce wyglądają studia informatyczne (a przynajmniej wyglądały moje). Jak wyglądają przedmioty i czego się na nich nauczyłem. Podkreślę na początku, że idąc na studia już działałem w zawodzie i miałem już trochę wiedzy oraz bardzo konkretną definicję czego chce się uczyć i czego potrzebuję. Gdyby nie to, to pewnie podchodziłbym do wszystkich przedmiotów i całych studiów inaczej. Dodatkowo studiowałem zaocznie więc studia były „dodatkiem” do normalnego życia, przez który nie miałem wolnych weekendów – co również niespecjalnie mnie motywowało.
Zacznę od tego, że kiedy zaczynałem, bardzo jarałem się tym, że idę na studia informatyczne. Tym bardziej, że byłem w technikum budowlanym, które mało mnie już interesowało.
Jarałem się na myśl, że w końcu będą fajne rzeczy!
Brutalność realnego świata szybko zabiła moją pozytywną energię. Poszedłem na informatykę bo chciałem programować a przez pierwsze kilka semestrów tłukłem kilka różnych matematyk, fizyk, elektronik, ochronę środowiska (serio) itp. Wtedy zrozumiałem, że pojęcie „informatyka” jest duuużo obszerniejsze niż myślałem.
Poznawanie nowych języków w najlepszym przypadku trwało 1 semestr. Wystarczy spokojnie żeby zobaczyć jak działa język, poznać podstawy. Następny semestr wystarczy, żeby zapomnieć języki z poprzedniego. Chociaż największą abstrakcją był przedmiot na którym w ciągu 10 godzin poznaliśmy 5 języków…
Ale nie było tak do końca, w połowie studiów zaczęły pojawiać się też naprawdę ciekawe przedmioty. Na które nie chodziłem…
Nie chodziłem na najbardziej przydatne przedmioty
Grafika czy Programowania aplikacji internetowych. Czyli coś co robię do dzisiaj. Kilka najważniejszych dla mnie przedmiotów na studiach. Kilka przedmiotów, z których mógłbym wyciągnąć najbardziej przydatne dla mnie informacje, a ja co? Ja na nie nie chodziłem. I wcale tego nie żałuję.
Coś tu nie gra. Musi być jakieś drugie dno. Jest.
Za tworzenie stron i grafikę zabrałem się jeszcze przed studiami, więc jakąś tam wiedzę już miałem na ten temat. Studia informatyczne są na tyle ogólne (chyba, że możesz pójśc na jakąś specjalizacje – byłoby super), że masz bardzo szeroki zakres tematów, ale jednocześnie jest on dosyć podstawowy (w porównianiu do wiedzy jaka jest potrzebna w prawdziwej pracy), a ja takie podstawy znałem dużo wcześniej.
Wejście na salę, przegląd tematu, rozmowa z profesorem, pokaz umiejętności i werdykt wykładowcy: „pan się tutaj niczego nowego nie nauczy, szkoda czasu, jak pan chce to proszę przyjść tylko na egzamin”. A jak wyglądała reszta przedmiotów?
3Z ciągle w modzie
Zakuć, Zaliczyć, Zapomnieć. Słynny cykl studiowania wcale nie jest mitem. Zdecydowania większość przedmiotów wygląda właśnie tak. Szczególnie gdy zaczyna się sesja. Chyba, że to ja byłem jakimś wyjątkowo złym studentem…
Każdy student dobrze to zna. Masz miesiąc czasu, aby nauczyć się materiału z połowy roku. Nie śpisz, kujesz, robisz ściągi, aby tylko przetrwać sesje. Po jej zaliczeniu wszystko zapominasz, wywalasz notatki i zaczyna się pół roku luzu. Do następnej sesji.
Ale czegoś się nauczyłem, i to całkiem nieźle. Posiadłem umiejętność, którą musiałem szkolić jak każdy przez całe studia a jest to…
Kombinowanie
To główna umiejętność zdobyta na studiach. Przez kilka lat uczyłem się jak KOMBINOWAĆ, czyli co zrobić aby tylko zaliczyć przedmiot – mało to miało wspólnego z nauką.
Czyli co z tymi studiami?
Czy studia są fajne? Są. Podstawówka też była fajna. Czy studia są przydatne? Troche są. Podstawówka też była. Czy studia są warte swojej ceny? To już trudniejsze pytanie.
Ogólnie nauczyłem się wielu rzeczy. Zresztą tak samo jak w podstawówce, tam również nauczyłem się wielu rzeczy, np. czym jest i jak działa fotosynteza i do tej pory pamiętam jak się wymawia kwas deoksyrybonukleinowy. Inna sprawa, że są to informacje, które mi się do nieczego nigdy nie przydadzą.
Podobnie ze studiami, 60% rzeczy pewnie już zapomniałem. Na drugim roku poświęciłem 2 miesiące żeby się nauczyć dobrze całek i różniczkowania. Dziś już nawet nie śmieje się z kawałów o całkach bo znowu ich nie rozumiem ;( Z pozostałych 40%, połowy nigdy nie użyję, więc prędzej czy później też je zapomnę.
Z całych studiów przydało mi się prawdopodobnie jakieś 5,10% informacji. Jak najbardziej nauczyłem więcej ciekawych rzeczy, np. jak się dodaje i mnoży binarnie na kartce papieru, jak dokładnie działają algorytmy kompresujące, jak stworzyć sieć w biurze i postawić serwer… tylko, że żadnej z tych rzeczy nigdy nie użyję w praktyce.
Większość rzeczy, które przydałyby mi się po studiach – już umiałem.
Jaka jest dla mnie obecnie największa korzyść ze studiowania? Wiem, że nie wszyscy tak myślą, może ja też kiedyś zmienię zdanie, może wrócę i jadąc pociągiem na nowy semestr usunę ten wpis, ale w tej chwili największa „korzyść to” (poza okazjami do imprez):
Ładnie wygląda w CV.
Chcesz się uczyć? Nie czekaj na studia, ucz się sam już teraz.
Jak podejmować śmiałe decyzje
Ponad tydzień. To chyba najdłuższa przerwa do tej pory na blogu. Zwyczajnie nie miałem czasu pisać. Dlaczego? Przez słabe planowanie, przez złą organizację czasu? Jak mówi klasyk: Nic bardziej mylnego!
Życie idealne…?
Janek miał już 21 lat i nigdy nie musiał się o nic martwić. Nie pracował, mieszkał z rodzicami, nie miał żadnych problemów. Nigdy nie musiał podejmować cięższych dezycji niż te jakie piwo wybrać na sobotnią domówke u kumpla. Janek idzie do pracy, w której nie będzie musiał się wysilać. Najchętniej zostałby w domu i się poobijał bo ponieniądze dostaje od rodziców. Ale idzie, bo w domu zaczynają się na niego krzywo patrzeć. Praca jest lajtowa: zadania przychodzą z góry a on je wykonuje bez większego zaanażowania swojego mózgu. Zero stresu, zero wysiłku, zero problemów. Życie idealne?
Mięsień decyzyjny
Gdyby ktoś zaproponował Jankowi zmianę pracy, miasta, założenie firmy – prawdopodobnie poczułby się sparaliżowany i rezygnowałby z góry z każdej opcji, która ingeruje w jego spokojne życie. Nawet przemeblowanie w pokoju mógłby odebrać jako włamanie w prywatność i zakłócenie jego emocjonalnej stabilności. Nie ważne jaki korzyści mogła by ze sobą nieść. Jest tak z jednego prostego powodu:
Im więcej decyzji podejmujesz tym łatwiej i sprawniej ci to przychodzi. Działa to też na odwrót, im mniej dyzycji podejmujesz tym ciężej jest ci je podejmować.
Podejmowanie decyzji działa jak ćwiczenie mięśni na siłowni, dlatego warto to robić. Często śmiałe dyzycje są oceniane z góry jako złe bo wewnętrzenie jako ludzie boimy się zmian, dlatego ciężko spojrzeć na nie obiektywnie.
Pamiętam moją pierwszą wyprowadzkę z domu, 15 kilometrów dalej… ile to musiałem kalkulować, myśleć, zastanawiać się czy warto, całe tygodnie… śmiech na sali. Ale poszło, później następna i następna aż się rozpędziłem. Dziś decyzję o przeprowadzce 300 km dalej podejmuję w ciągu godziny. Mam na to prosty sposób.
Plusy i minusy
Zakładam słuchawki, idę na godzinny spacer i staram się w miare obiektywnie wymienić wszystkie plusy oraz minusy mojej decyzji. Nie ważne czy jest to przeprowadzka, zmiana pracy czy cokolwiek innego. Po prostu wymieniam w głowie wszystkie plusy i minusy (istnieją dużo bardziej wymyślne sposoby, ale mi to wystarcza).
Jeśli pod koniec spaceru plusów jest więcej niż minusów to decyzja jest prosta. Na koniec mówię sobię jedno proste zdanie…
Co będzie to będzie
Nie pamiętam już gdzie, ale przeczytałem gdzieś takie słowa:
Nie proś o pozwolenie, proś o wybaczenie.
Od tamtej pory zawsze się do tego stosuję. Bliscy dookoła często nie będą popierać twoich zmian i jest to normalne bo chcą oni dla ciebie dobrze a wiedzą że zmiany mogą być ryzykowne. Czasami może to oznaczać urwanie kontaktu a to też nie jest dla nich przyjemne. Dużo łatwiej jest natomiast zaakceptować zmiany, które już zaszły.
Jeśli powiesz rodzicom „chcę rzucić pracę, żeby znaleźć lepiej płatną” możesz usłyszeć „zgupiałeś?! przecież masz stablilną pracę, większość ludzi o tym marzy a ty chcesz to rzucić?„.
Jeśli powiesz „przeprowadzam się do XYZ” możesz usłyszeć „po co? toż to dużo miasto, i nikogo tam nie znasz… co ty tam będziesz robił?„.
Ale jeśli powiesz „rzuciłem pracę i już szukam innej” albo „przeprowadzam się do XYZ, już mam zaklepane mieszkanie” to nie powiedzą nic. Może chwile pomarudzą, ale wiedzą, że decyzja już zapadła.
Oczywiście nie namawiam cie do buntu wobec bliskich. To ostania rzecz jaką bym polecił:) Dobrze po prostu wiedzieć jak to często (bo nie zawsze) działa i dlaczego mówią to co mówią.
Dlatego jeśli plusy i minusy mówią mi, żebym działał to mówię sobię „co będzie to będzie” i działam.
Ale co z tą ciszą na blogu?
Specjalnię piszę dziś o decyzjach bo ostania cisza na blogu spowodowana jest jedną z nich. Od półtora roku mieszkałem w Lublinie, było mieszkanie, byli znajomi, było ok. Dziś piszę ten wpis już jako lokator Warszawy. Przeprowadziłem się bo… czas na coś nowego. Jak to z przeprowadzą bywa, trzeba były przewieźć sporo rzeczy, pozaławiać sprawy, a że wszystko wydarzyło się na spontanie (bo od pomysłu na zmianę miasta do pełnej przeprowadzki mięło kilka dni) to nie było czasu na pisanie.
Tak więc, czas na zmiany;)
Czy warto być monotonnym?
Noc. Godzina 2:11. Cicho, spokojnie, temperatura idealna. W lecie o tej porze robi się chłodniej a w zimę grzejniki podkręcone są na maksa – czyli w sam raz. Otwieram okno, jest świeże powietrze. Robię kawę, zakładam słuchawki, włączam chillowe rapy i odpalam Atom Edytora. Naprawdę lubię pracować o tej porze. Nikt nie przeszkadza, można skupić się na pracy. Pewnie za 2 godziny pójdę spać i wstanę koło 12 rano… tak, „rano”.
Wczoraj skończyłem o 5. Ptaki za oknem trochę irytują, gdy się kładę, ale jestem padnięty więc zasypiam od razu. Przedwczoraj poszedłem chyba koło 3, wcześniej koło 2, jeszcze wcześniej pewnie koło 4. Nie mam stałej godziny. Za każdym razem, gdy ziewam przykładam rękę do twarzy, nawet gdy jestem sam. Pracuje więc do chwili, gdy ręka cały czas jest w górze i praktycznie nie wraca do klawiatury. To znak, że dzisiaj już nic nie zrobię.
Monotonność zabija kreatywność?
Większość powie, że monotonność zabija kreatywność, więc rozmaitość dni powinna jej sprzyjać. Wg tej logiki, dobrze robię. U mnie każdy dzień zaczyna i kończy się inaczej.
Strasznie naciągana teoria. Bo skoro chodzę spać o różnych porach to biologiczny zegar snu nigdy nie będzie dobrze nastrojony. Skoro pracuję o różnych porach, to mózg nigdy się nie nauczy, że za chwilę powinien wejsć w stan koncentracji i skupić się na pracy. Skoro raz pracuję dłużej a raz krócej, to ciężko jest mi mierzyć faktyczny czas pracy.
Coś mnie ruszyło. Postanowiłem zrobić reaserach…
Jak pracują wielkie umysły
Z całego mojego reaserchu musze wyróżnić 2 źródła. Pierwszym jest książka „Codzienne Rytuały – Jak pracują wielkie umysły” M. Currey, która opisuje 161 znanych osób (m.in. Karol Marks, Pablo Picasso, Nikola Tesla, Kartezjusz, Mark Twain, Albert Einstein). Opisuje ich nawyki oraz sposób w jaki przeżywają zwykły dzień.
O dziwo jest tam sporo nawyków, których wpływ na zwiększenie długości życia jest lekkomówiąc wątpliwy (np. taki F. Liszt: „Aż do ostanich lat potrafił wypić dziennie jedną lub dwie butelki koniaku i od jednej do trzech butelek wina , czsami do tego jeszcze kieliszek absyntu„).
Najważniejsze jest to, że 90% tych osób było niezwykle monotonnych. Każdy ich dzień zaczynał się o tej samej godzinie, na śniadanie jedli to samo, przerwa i spacer o stałej porze, do łóżka też kładli się jak z zegarniem w ręku. Podam przykładowy dzień kogoś, kto jest uważany za niesamowicie kreatywnego – Stephena King’a
„King pisze codziennie, przez cały rok, także w swoje urodziny i wakacje. Prawie nigdy nie kończy przed osiągnięciem dziennego limitu – dwóch tysięcy słów. Pracuje rano, od ósmej lub ósmej trzydzieści. Czasami kończy już o jedenastej trzydzieści, ale częściej koło trzynastej trzydzieści. Popołudnia i wieczory przeznacza na drzemki, korespondencję, czytanie, spotkania z rodziną i mecze Red Soxów, które ogląda w telewizji”
King wspomina, że dzięki systematyczności i monotonności pisania jest w stanie tworzyć książki, które stają się bestsellerami. Za każdym razem, gdy odchodził od swoich nawyków, jego sztuka pisania na tym cierpiała i powrót do oryginalnej formy trwał nawet całe tygodnie. Hymm… może to jednak ma sens. Ale przebadajmy jeszcze drugie źródło.
Najbogatszy człowiek świata
Drugim ważnym źródłem jest autobiografia człowieka, którego często traktuję jako wzór. Polityk, uczony, wynalazca, dyplomata, filozof. Najbogatszy człowiek świata swoich czasów. Pewnie coś wie o efektywności pracy. Żył 300 lat temu. Każdy jego dzień wyglądał tak:
Godz. 5-7 – wstanie, modlitwa, rozważanie spraw zawodowych, śniadanie
Godz. 8-11 – praca
Godz. 12 – czytanie lub sprawdzenie ksiąg, obiad
Godz. 13-17 – praca
Godz. 18 – układanie rzeczy na właściwych ich miejscach
Godz. 19-20 – kolacja, rozmowka, podsumowanie dnia
Godz. 22-4 – sen
Niesamowicie monotonnie. Ten człowiek nazywał się Benjamin Franklin i był jednym z Ojców założycieli Stanów Zjednoczonych.
Monotonność popłaca
Takich źródeł jest wiele więcej i wszystkie mówią o tym, że stały porządek dnia bardzo sprzyja kreatywności. W tym momencie można byłoby się zagłebić czym właściwie jest „kreatywność”. Jeśli chesz ją trochę wspomóc to koniecznie przyczytaj Jak być kreatywnym grafikiem.
Postanowiłem zmienić nawyki, postanowiłem być monotonny. Nie wydażyło się to wczoraj, ani nawet w tym roku. Trochę czasu mineło, sprawdziłem to już na sobie i dlatego teraz mogę powiedzieć:
Monotonność popłaca.